- Nie pytam czy chcesz! Masz mi to dać tak jak zawszę! - krzyknął dobrze znany mi facet. Widziałam go już nie raz. Nie raz mnie też uderzył. Siedziałam w koncie pokoju chowając się za skulonymi nogami. Mężczyzna szybko się do mnie przemieścił. Uciekłam w bok. Zdenerwowałam go jeszcze bardziej. Rozglądnęłam się pośpiesznie po pokoju i kiedy mój wzrok natrafił na dość sporych rozmiarów wazon, nogi popędziły w tamtą stronę. Chwyciłam dekorację w dłonie i korzystając z tego, że mężczyzna był tyłem do mnie uderzyłam go w tył głowy. Upadł na podłogę a ja wystraszyłam się, że zabiłem tego skurwysyna. Dobra ogarnij się! Uciekaj! Szybko pobiegłam do drzwi. Jak na złość były zamknięte. Szarpałam ale one ani drgnęły. Facet się już zaczął podnosić. Czyli nic mu nie zrobiłam. Podbiegłam do niego i kopnęłam z całej siły w brzuch a następnie w czułe miejsce. Ponownie zaczął się zwijać z bólu. Ja wykorzystałam ten czas i zgarnęłam klucze, które zawsze wisiały na sznurku umiejscowionym na praktycznie nie widzialnej szyi. Zerwałam sznurek i podbiegłam ponownie do drzwi. Ręce strzęsły mi się okropnie. Nie mogłam normalnie utrzymać kluczy. Nie mówiąc o włożeniu go do zamka. Udało się! Tak! Otworzyłam drzwi i ostatni raz spojrzałam na osobnika, który nadal leżał na podłodze i trzymał się za kroczę. Chciałabym żeby cierpiał jak ja więc wzięłam do ręki stary taboret i jeszcze raz z całej siły go walnęłam. Bum!
- Zdychaj w męczarniach! - krzyknęłam a z moich oczu poleciał strumień łez. Jak najszybciej wybiegłam stamtąd. Biegłam przed siebie i w duchu modliłam się abym dała radę. Nie mogą mnie złapać. Nie mogą! Jeśli to się stanie jestem już martwa. Boję się nawet myśleć co oni mogą mi zrobić za ucieczkę. Przyśpieszyłam. Chodź nie miałam już sił. Nie mogę się teraz poddać. Muszę uciec. Nie chce tam wrócić. Nie teraz kiedy jestem tak daleko. Kolejnej szansy nie będzie.
Biegnij! Biegnij szybciej! Nie mam siły ale nie odpuszczę.
Ulica! Widzę ulicę, co oznacza, że to także koniec lasu. Jeszcze bardziej przyśpieszyłam. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Coraz więcej łez spłynęło na moje policzki. Czy to znaczy, że jestem wolna? Nie jeszcze nie! Ale nie dużo do tego brakuje.
Byłam coraz bliżej miejsca światła. Z każdym krokiem byłam bliżej. Usłyszałam w oddali szczekanie psów i jeden głuchy strzał z broni. O nie! Szukają mnie. Boże błagam aby jechał jakiś samochód i rzeczywiście tak było. W niewielkiej odległości dostrzegłam pojazd. Postanowiłam wybiec na ulicę. Samochód zatrzymał się z piskiem opon i mało by brakowało, żebym została potrącona.
- To Ty robisz?! - krzyknął brunet wysiadając jedną nogą z samochodu.
- Pro..proszę zabierz mnie stąd! - krzyknęłam przez płacz. Tak bardzo się bałam, że oni zaraz tutaj będą. Nie chce wiedzieć co się stanie później. Błagam niech ten chłopak mi pomoże. Widząc moje zachowanie szybko wysiadł z auta i podbiegł do mnie.
- Co się stało? - zapytał już przy mnie.
- Zabierz mnie stąd. Oni.. oni zaraz tu będą!. Błagam! - chłopak popchnął mnie. Pośpiesznie podeszliśmy do auta i brunet pomógł mi wejść do niego wejść. Mogłam się założyć, że był totalnie zszokowany widokiem zapłakanej dziewczyny, która wybiegła z lasu. Chłopak bardzo sprawnie przebiegł na drugą stronę samochodu i wsiadł do środka. Trzęsły mu się ręce. Nie potrafił zapalić auta. Próbował kilka razy aż w końcu się udało. Ruszyliśmy z piskiem opon. Ulżyło mi. Tak bardzo mi ulżyło. Jechaliśmy w ciszy. Bardzo niezręcznej ciszy. Od tylu lat byłam sama. Siedziałam bądź leżałam w głuchej ciszy i nie przeszkadzała mi ona a teraz? Siedzę koło obcej osoby i po raz pierwszy jest mi nie zręcznie przez nic nie słyszenie. Dziwnie się czułam w obecności tego chłopaka. Nigdy nie czułam się tak jak teraz. Jestem przyzwyczajona do bólu, cierpienia, bicia ale nie do ciszy w obecności mężczyzny. Zawsze krzyczałam a teraz nic! Pustka.
- Dziękuję - wyszeptałam praktycznie nie słyszalnie. Musiałam coś powiedzieć. Podziękować. W końcu zapewne to dzięki niemi jeszcze żyję albo nie umieram w męczarniach. Cierpiałabym. Wiem to.
Widziałam kątem oka, że po wypowiedzianym przeze mnie słowie chłopak przelotnie zerka na mnie. Nie wiedziałam czy mogę mu ufać. Niby uratował mnie ale skąd mam wiedzieć, że także on nie jest jakimś psychopatą. Nie ufam sobie a co dopiero jakiejś innej osobie.
- Dlaczego? - wyszeptał i tym razem nie odwrócił wzroku od mojej osoby. Patrzył na mnie a ja się bałam to odwzajemnić. Czułam jak jego wzrok przeszywa mnie za wylot.
- Uratowałeś mi życie - po tym zdaniu pewna już siebie spojrzałam mu w oczy. Były takie śliczne. Mogłabym patrzeć w nie w nieskończoność ale chłopak musiał kierować pojazdem. Dlatego też jego oczy spojrzały przed siebie. Nic nie odpowiedział. Do końca drogi przebyliśmy w milczeniu. Ponownie.
Zgasił samochód i wyszedł z niego. Uczyniłam to samo. Chciałam podejść do niego i podziękować ale dałam sobie spokój. Zaczęłam odchodzić. Zrobiłam trzy kroki. Ktoś zatrzymał mnie łapiąc za talie.
- Nie dotykaj! - krzyknęłam i wyrwałam się z rąk bruneta. Do moich oczu ponownie nabrały się łzy. Taka już jestem. Czegoś się wystraszę a już mam morze łez na policzku. W sumie nie dziwię się sobie. I tak na moje przeżycia to mało. Chłopak stał wryty w moją osobę. Bardzo mnie to krępowało - Prze..przepraszam - pociągnęłam nosem a pojedyncza kropla słonej cieczy spłynęła na zarumieniony od wzroku nie znajomego policzek.
- Chodź - wyciągnął rękę w moją stronę. I ja mam teraz też podać mu rękę? Co on chce zrobić? Czy mogę mu zaufać? Uratował mnie.
- Gdzie?
- Mieszkam tam - pokazał palcem na ogromy dom. Ba! Dom! To była jakaś willa a nie dom. Pałac! Myślałam, że takie piękne budowle są tylko w bajkach, które oglądałam kiedy miałam jeszcze swój dom i opiekunów przy sobie, bo rodzicami ich nie nazwę - Pójdziemy, odświeżysz się. Dobrze Ci to zrobi - dokończył. Miał racje. Wyglądam zabójczo. Brudne od krwi i błota, podziurawione ubranie. Włosy wyglądające jak jedno wielkie gniazdo ptaków. Białe nie kiedyś trampki były teraz koloru ciemno brązowego.
- Mogłabym? - zapytałam trochę niepewnie.
- Zapraszam - powiedział. Zrobił krok w tył i gestem ręki pokazał abym szła pierwsza. Posłałam mu tylko lekki uśmiech i zaczęłam iść. Chłopak otworzył furtkę. Przepuścił mnie w niej. Następnie powtórzył sytuację pod drzwiami od willi - Nie zdejmuj butów - powiadomił mnie. Jednak ja go nie posłuchałam. Zdjęłam obuwie przy wejściu i spojrzałam się na chłopaka. Nie nie powiedział. Podszedł do wnętrza domu. Udałam się za nim. Oglądałam wszystko dokładnie po drodze. Było pięknie. Ani grama kurzu. Wszystko idealnie poukładane na miejscu. Było widać, że nie mieszka tu tylko sam. Szłam za nim dopóki nie zatrzymał się w kuchni.
- Ładny dom - stwierdziłam rozglądając się za wszystkie strony.
- Chciałaś skorzystać z łazienki.
- Jeśli to nie problem.
- Chodź dam Ci ubrania - po raz kolejny szedł pierwszy a ja za nim. Droga prowadziła na piętro.
Zatrzymał się na chwilę przed drewnianymi drzwiami. Zapukał. Cisza.
- Pewnie jej nie ma - powiedział to chyba bardziej do siebie niż do mnie. Otworzył drzwi a ja nie wiedziałam czy wchodzić czy nie. Wykorzystałam pierwszą wersję. Pokój był śliczny. Czysty. Na pierwszy rzut oka było widać, że należy do dziewczyny. Brunet podszedł do szafy i wyciągnął bluzkę, bluzę oraz jakieś spodnie. Podał mi je.
- Dzięki.
- Do łazienki dojdziesz korytarzem. Drugie drzwi na lewo - nic nie odpowiedziałam tylko odwróciłam się i poszłam w wyznaczonym kierunku. Wzięłam odprężający prysznic. Nie musiałam się śpieszyć. Nie bałam się, że ktoś może wejść do łazienki. Żel tak ładnie pachniał. Brzoskwiniami. Po raz pierwszy od kilkunastu lat czułam się tak dobrze. Bezpiecznie. Moje ciało odprężało się pod wpływem kropelek ciepłej wody. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. I jeszcze ten brunet. Ma bardzo ładne oczy. Ciemną karnację. To typowy Hiszpan. Właśnie! Zapomniałam Wam powiedzieć, że jesteśmy w Barcelonie, stolicy Katalonii. Urodziłam się i wychowałam tutaj. A nie. Przepraszam. Ja wychowałam się w miejscu z którego uciekłam. Jak już wspominałam nie miałam dzieciństwa. Może małą, najmniejszą jego część, bo od jedenastego roku życia byłam w tamtym miejscu. Miejscu cierpienia, bólu i zmuszania. Najgorszemu wrogowi nie życzę tego co przeżyłam sama. Spędziłam tam sześć lat a teraz jestem tutaj. Cieszę się, że uciekłam.
Mój prysznic dobiegł końca. Wytarłam dokładnie swoje ciało. Ubrałam dresy, które dostałam od chłopaka. Wilgotne włosy zostawiłam rozpuszczone. Zeszłam tą samą drogą co weszłam na górę. Bruneta nie było w kuchni więc udałam się do salonu i tam go zastałam. Siedział na kanapie. Stanęłam za nim ale chyba mnie nie usłyszał. Gapił się w telefon.
- Dziękuję - wyszeptałam a ten odwrócił się do mnie chowając przy tym telefon do kieszeni.
- Siadaj - pokazał gestem ręki na miejsce koło siebie. Uczyniłam to co chciał. Usiadłam ze spuszczoną głową na kanapie. Nic nie mówił tylko się na mnie patrzył. Trochę mnie to denerwowało ale tak naprawdę jestem mu wdzięczna za to co zrobił. Za to, że mnie uratował. Jestem tylko ciekawa co by się ze mną stało jakby nie było tam jego.
- Musisz? - zapytałam. Już dłużej bym nie wytrzymała jego wzroku na swoim ciele.
- Mogę się coś Ciebie zapytać?
- Pytaj.
- Co się wydarzyło w lesie? - sama tego chciałam. Co ja mam teraz powiedzieć? Prawdę? Nie! Prawdy się nie dowie. Zresztą nie znam go. Nie wiem kim jest. Mam już tego dosyć. Wychodzę.
- Muszę już iść. - wstałam pośpiesznie z kanapy ale nie zaszłam daleko. Złapał mnie za nadgarstek i siłą odwrócił do siebie. Moje oczy napełniły się łzami.
- Przepraszam, nie chciałem. Nie powinienem pytać. - chłopak spuścił głowę i przeprosił. Nadal trzymał mnie za rękę. A ja o dziwo jej nie wyrwałam. Jego dotyk był inny. Znam go godzinę, może dwie a czuję się bezpieczna kiedy jest obok.
- Mogę Ci zaufać? - wyszeptałam nie patrzą na chłopaka.
- Tak - odpowiedział krótko. Dobra. Porozmawiam z nim ale nie zamierzam wyjawić prawdy. Nie chce się już nad sobą użalać. Wystarczająco długo to robiłam. Mój wybawiciel puścił mnie. Kiwną głową w kierunku naszego starego miejsca. Miałam odebrać to jako zaproszenie na kanapę. Udaliśmy się tam w ciszy. Zasiadłam ze złożonymi nogami na kokardkę. On zrobił to samo. Siedzieliśmy na przeciw siebie. Postanowiłam zacząć.
- Nazywam się Alisa...
······························································
Okej za nami pierwszy rozdział no nowego bloga! <3
Jak Wam się podoba? :)
Mi w zasadzie podoba się, ale nie mnie to oceniać ;)
Proszę Was o szczere komentarze, czy pomysły na ciąg dalszy tej historii.
Zostawiam Wam także link do mojego ASKA , na którym możecie pisać mi co sądzicie o opowiadaniu. Możecie pisać, pytać o blog czy to tam jeszcze chcecie ;)
Piszcze co myślicie o opowiadaniu :3
KOMENTUJESZ - MOTYWUJESZ
Mega *___* Czekam na więcej ;* Zapraszam do mnie <3
OdpowiedzUsuńJeju, jakie to jest świetne ❤
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział ❤ dlaczego akurat w tym momencie zakonczylas rozdział? ; D
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny ;*
niesamowity!
OdpowiedzUsuńJeju chce już next *-* Ten rozdział jest najlepszy ! :)
OdpowiedzUsuńŚwietny kiedy następny?
OdpowiedzUsuń:)
Świetny! Brak słów^^^
OdpowiedzUsuńŁał ;) kocham i nie mogę się doczekać kolejnego =D
OdpowiedzUsuńPodoba się, podoba :D Czekam na kolejny ;*
OdpowiedzUsuńciekawy, na pewno przeczytam kolejny :) czekam na next :)
OdpowiedzUsuńNiesamowity. Ciekawe co się wydarzy dalej! Czekam na kolejny. ;))
OdpowiedzUsuńJej świetny *.*
OdpowiedzUsuńTwój blog jest niesamowity.
OdpowiedzUsuń